czwartek, 24 października 2013

Nightmare (rozdział II) ☆*・゜゚・*\(^O^)/*・゜゚・*☆


Fandom: EXO

Paringi: HunHan (trochę)

Rodzaj: gore, horror, psychologiczny, mpreg (?)

Autor: BloodyCupcake

Opowiadanie nie należy do mnie. Tylko je tłumaczę na język polski.

☆*・゜゚・*☆*・゜゚・*☆*・゜゚・*☆*・゜゚・*☆*・゜゚・*☆*・゜゚・*☆*・゜゚・*☆*・゜゚・*☆*・゜゚・*☆*・゜゚・


/Luhan/


Serce wali mi w piersi, łzy strumieniami spływają po moich policzkach. Ale wiem że nawet błaganie mnie nie uratuje.

Moje ręce i nogi są przywiązane do szpitalnego łóżka. Jest ciemno i nie mogę dostrzec nawet zarysów pokoju, w którym się znajduję.

Nagle zapalają się światła i zostaję oślepiony wszechobecną bielą pomieszczenia. Ściany, sufit, wyposażenie... Białe.

Wszystko jest nienaturalnie czyste, w powietrzu unosi się dławiący zapach produktów czyszczących.

Słyszę dźwięk otwieranych drzwi. Dwie identyczne pielęgniarki ubrane na biało wchodzą do środka, ich usta umalowane czerwoną szminką wykrzywiają się w uśmiechu.

"Luhannie~ Jak się czujesz?" szczebiotają. Podchodzą do mnie i delikatnie głaszczą mnie po twarzy swoimi palcami, zimnymi jak lód.

"Z-zostawcie mnie w spokoju..." mówię. Ich twarze krzepną, chociaż uśmiechy pozostają na ich krwawych ustach, kiedy przeciągają swoje czerwone, ostre jak żyletki paznokcie wzdłuż mojego policzka. W miejscach, które dotykają, czuję piekący ból i syczę z niezadowolenia.

"Tylko próbowałam cię pocieszyć, Luhan~" mówią chrapliwie, poprzedni przesłodzony ton wciąż słyszalny w ich głosach. Kończą przygotowywać narzędzia i wychodzą z sali, idąc obok siebie, jak gdyby były swoimi lustrzanymi odbiciami.

Nie mam pojęcia kim są te kobiety, ale wiem jedno:

Nie są istotami ludzkimi.

Obracam głowę aby spojrzeć na narzędzia, położone przez nie na stole, ale są przykryte białym materiałem.

Słyszę kroki, więc obracam się z powrotem.

Pięcioro ludzi wchodzi do sali, wszyscy ubrani w tym samym odcieniu oślepiającej bieli.

Jeden z nich trzyma jakąś butlę i maskę.

"Nie... Puszczajcie!" krzyczę, kiedy jeden z nich przytrzymuje moją głowę, wciskając ją w twarde szpitalne łóżko, a drugi zakłada maskę na moją twarz.

Wstrzymuję oddech, wciąż próbując im się wyrwać, ale w końcu poddaję się, kiedy gaz zaczyna wypełniać moje płuca a ja powoli tracę świadomość.


***


"...powodzenie...stan stabilny..." słyszę fragmenty zdań, kiedy z trudem otwieram oczy.

"...Obiekt Numer Jeden...zarejestrowany...obserwować przez kolejne..."

'O czym do cholery oni mówią?' myślę. Wytężam słuch, aby zrozumieć więcej i dochodzę do wniosku, że operacja już się skończyła.

Powoli obracam głowę i widzę jednego z lekarzy oraz dwie bliźniacze pielęgniarki.

"Och, Luhan. Obudziłeś się." Twarz doktora zakryta jest maską.

Biała. Zupełnie jak wszystko w tym cholernym miejscu.

"Gratulacje!" pielęgniarki mówią jednocześnie.

"...Co?" pytam, nie rozumiejąc. Czego mi gratulują?

"Twojego dziecka!" ich uśmiechy promienieją.

Zamarłem.

'Dziecko? Nie... To niemożliwe...'

Podnoszę się na łokciach i spoglądam na mój brzuch, który jest teraz o połowę większy niż przed zabiegiem.

Moje oczy rozszerzają się ze zgrozy.

"Całkiem szybko rośnie. Musisz być taki dumny!" mówi lekarz, po czym wzdycha "Jaka szkoda że nie jest ludzkie."

"CO?!" krzyczę.

Doktor uśmiecha się, kiedy pielęgniarki wciągają do pomieszczenia stół na kółkach, na którym znajduje się duży ekran. Przez chwilę milczy, ale nagle włącza się i odtwarza film, wyglądający jak nagranie z operacji.

Widzę siebie, nieprzytomnego, leżącego na szpitalnym łóżku.

Patrzę jak lekarze rozcinają mój brzuch, używając dziwnych, skomplikowanych narzędzi. W miejscu zasklepionych już cięć czuję jakby wspomnienie chłodnego ostrza, kreślącego wzory na mojej skórze.

Kiedy dziura ziejąca na środku mojego brzucha jest już wystarczająco szeroka, biorą ze stołu jakąś plastikową rurkę. Wpychają mi ją do ust, a potem do gardła, wciąż zerkając na rozcięcie, aby zobaczyć, czy jej koniec jest już tam widoczny. Bardzo chcę odwrócić wzrok, jednak wciąż siedzę jak zahipnotyzowany.

Wpychają rurkę głębiej i czuję się, jakbym miał zaraz zwymiotować.

Rozpychają kilka organów wewnętrznych na boki, a jeden z doktorów trzyma w rękach jakiś dziwny, różowo-czerwony narząd. Próbuję zobaczyć co to jest.

"To twoja syntetyczna macica, LuLu~" pielęgniarki uśmiechają się do mnie słodko.

'Macica... To jest jakieś chore..."

Słyszę warczenie ostrza, i organ jest rozcinany tak, że widać jego wnętrze. Jakiś inny lekarz podchodzi z małą, czerwoną bańką, przez której ściany prześwituje sylwetka czarnej postaci, zwiniętej niczym dziecko przed urodzeniem. Jeden z doktorów dźga stworzenie sondą, a ono wydaje z siebie ogłuszający pisk. Umieszczają je w macicy i zaczynają zszywać nacięcia.

Wtedy uświadamiam sobie, czym jest ten czarny potwór.

Nagle czuję w brzuchu mocne ukłucie i jęczę z bólu. Mam wrażenie, że coś wbija pazury w moje wnętrzności.

"Aww, maleństwo kopie!" pielęgniarki chichoczą.

Zaczynam kaszleć, i zanim zdążam się zorientować, wymiotuję, desperacko próbując łapać powietrze.

Kaszlę gwałtowniej, czuję jak moje oczy wypełniają się łzami, a moje gardło piecze, jakby było w ogniu.

"Biedactwo, już masz poranne mdłości?" doktor śmieje się cicho.

Tracę siły i przestaję kaszleć, zapadając w nieprzeniknioną ciemność.


***


Budzę się na zimnej, metalowej podłodze mojej klatki, wyczyszczony i przebrany.

Przez chwilę myślę, że to był tylko sen, ale wtedy zauważam, że mój brzuch nadal jest większy i bardziej okrągły niż powinien.

"Luhan..."

Obracam się i widzę Sehuna w klatce obok mojej, jego oczy pełne współczucia i strachu. Wyciąga swoje ramię i kładzie rękę na podłodze mojej klatki.

Przysuwam się bliżej i chwytam ją w moje dłonie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio ktoś uczynił wobec mnie podobny gest.

Nawet moja własna rodzina nie okazywała ciepłych uczuć względem mnie. Dla nich byłem tylko kolejnym dzieckiem.

Spuszczam głowę i nie potrafię powstrzymać płynących z moich oczu łez.

Słychać jakiś cichy dźwięk i pomieszczenie zostaje wypełnione przyciemnionym światłem. Podnoszę głowę i zauważam duży ekran, na którym wyświetlone są inne eksperymenty, podobne do tego przeprowadzonego na mnie.

Patrzę, jak po kolei wyświetlają się zdjęcia różnych chłopców, leżących na szpitalnych łóżkach. Podobnie jak mój, ich brzuchy są porozcinane, wręcz rozerwane, krew jest nie tylko na ich ubraniach i pościeli, ale też pokrywa podłogę, a czasem nawet ściany. Ich oczy patrzą pusto w przestrzeń i mam wrażenie, że ostatnie płomyki życia pozostałe w ich zmasakrowanych ciałach przygasają, w miarę jak krew wypływa z ich ust.

Przy ich łóżkach powieszone są karki, przypominające szpitalne karty pacjenta, na każdej z nich słowo "NIEPOWODZENIE", nagryzmolone wściekło czerwonym flamastrem, zakrywa ich dane

osobowe.

Nie daję rady odczytać ich imion. Nie znam tych osób. Pomimo wszystko czuję straszliwy smutek.

Jeszcze raz patrzę na ich twarze. To, że tylu chłopców musiało przeżyć tak okrutną i upokarzającą śmierć, wywołuje u mnie dziwną melancholię.

Wtedy uświadamiam sobie, że ja jestem następny na liście.

Nagle w pomieszczeniu rozlega się odgłos włączanego mikrofonu, a mnie przechodzą dreszcze.

"Luhan, złotko, dziękujemy ci za współpracę z nami. Gratulujemy twojego... Dziecka? Chyba można to tak nazwać." w głosie słychać śmiech.

Sehun mocno ściska moją dłoń.

"Widzę, że ty i Sehun dobrze się dogadujecie! To cudowne, nieprawdaż? Och, tak na marginesie, za kilka dni możesz się spodziewać swojego maleństwa! Jakie to ekscytujące! Ach, musimy iść dalej... Kai. Jesteś następnyyyyy~ Wszyscy, oklaski proszę!" głos wręcz ocieka radością i entuzjazmem.

Nikt się nie rusza. Wszyscy patrzą na Kaia, który podnosi oczy wypełnione przerażeniem.

'Za kilka dni... Nie, to nie może być prawda...' pomimo współczucia dla Kaia, wciąż myślę o tym, co te potwory zrobiły ze mną.

"Cóż... Powodzenia Kai~"

Głos milknie. Cisza wypełnia pokój, kiedy nagle Kai zostaje wyciągnięty z klatki przez dwóch mężczyzn w maskach, którzy wcześniej wyprowadzali mnie.

Chłopak szarpie się, ale nie krzyczy. W końcu nie ma innego wyboru, jak tylko poddać się, kiedy wyciągany jest za metalowe drzwi, które zamykają się za nim z hukiem.

Wszyscy dostajemy po misce z jedzeniem, czymkolwiek ta szara breja jest. Ja podwójną porcję.

Zjadam zawartość jednej z misek, a drugą podaję Sehunowi, który patrzy na mnie ze zmieszaniem i wdzięcznością. Boli mnie brzuch.

Wszyscy kończą jeść, nie odzywając się.

"Ten eksperyment..." Obiekt Numer Trzy, Kris, odzywa się cicho "Wszyscy... To widzieliśmy."

Spuszczam głowę. To najprawdopodobniej oznacza, że będziemy również musieli oglądać, jak znęcają się nad Kaiem.

"Rozmawiałem z Bogiem..." słysząc to, obracam się gwałtownie i widzę Obiekt Numer Jedenaście, Baekhyuna, siedzącego z kolanami podciągniętymi pod brodę. To on się odezwał.

"Rozmawiałem z Bogiem... Porzucił nas wszystkich."

"Idioto" głos Tao jest jak smagnięcie biczem "Tutaj nie ma Boga."


☆*・゜゚・*☆*・゜゚・*☆*・゜゚・*☆*・゜゚・*☆*・゜゚・*☆*・゜゚・*☆*・゜゚・*☆*・゜゚・*☆*・゜゚・*☆*・゜゚・


Tao ateista (゜-゜)

Nie wiem czy ktoś to zauważy, ale zmieniłam formę gramatyczną, bo podobno opisy w czasie teraźniejszym są bardziej dynamiczne i sprawiają, że czytelnik się bardziej wczuwa (pozdrawiam moją polonistkę) ಠ_ರೃ

W sumie to mam wrażenie, że ten rozdział jest gorszy niż poprzedni... (;¬д¬)

No ale... Mówi się trudno, i płynie się dalej, i płynie się dalej~ (ಥ⌣ಥ)

Życzę wszystkim miłego dnia (co z tego że teraz jest po dwudziestej) ヾ(。◕ω◕)ノ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz